poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Giro de Tatry - czyli otwieramy nowy rozdział

Dlaczego nowy rozdział.... tego dziś jeszcze nie zdradzę ;)

Weekend miał wyglądać trochę inaczej, ale w sumie jest niedziela 6:30 budzik wydaje z siebie dźwięki nieznośne, czyli wstać czas. Porządne śniadanie, kawusia i można się zbierać. Na parkingu trochę pogadałem z parkingowym, zagrzałem silnik w Hani i jazda - kierunek Stary Sącz. W Myślenicach tablica z temperaturą pokazywała całe 4,5 stopnia. Szczęście dopełniały morza mgieł w dolinach, o ciepełku można było pomarzyć... czy ja gdzie nie pisałem wcześniej o grzanych manetkach...koniecznie muszę sobie sprawić to cudo. W stolicy polskiej śliwowicy zatankowałem (Hankę, nie siebie) i machnąłem taką oto fotę:


W Starym Sączu na rynku, gdzie już trwały przygotowania do jakiegoś jarmarku zameldowałem się parę minut po dziewiątej, Reindeer był 3 minuty później. Chwila ustalania trasy, nawadniania organizmów i ruszamy, kierunek Piwniczna. Po drodze już zaczęło się robić cieplej, więc jedna warst 

Wjeżdżamy na Słowację - tutaj przepisowo sobie pyrkamy przez wioseczki w kierunku na Starą Lubownie i Spiską Bele. Po drodze zatrzymujemy się miejscowości Podolince,gdzie robimy postój na foto sesję:



Ruszamy, przejechaliśmy może z 300 metrów, z bocznej uliczki wypada policyjna skoda na "bombach", blokują drogę z grubsza pod kaskiem strzeliłem minę WTF? Okazało się, że "rajd terenowy" jedzie - prowadzi  z zylion dacii kurzoków potem jakieś samochody terenowe jak nissan GR-at,  dyskoteka, jimmik,jakaś vierarka też się zabłąkała,5 minut czekamy i droga wolna. Dojeżdżamy do Spiskiej Beli, skręcamy w drogę 67, później w lewo na 537 - to już pod samymi Tarerkami jest.
Gdzieś w okolicy Starego Smokowca, robimy dłuższy popas...



Tutaj z Reindeerem snujemy plany zdobywania świata i innych stanów, ogólny chill-out,ale jeszcze chwil parę i trzeba ruszać dalej, bo widoczki czekają:


Reindeer na mnie też czekał,aż się wyżyje artystycznie:

Dalej na Liptovski Mikulsz i drogą 584 na Zuberec i do Polski. Po drodze jeszcze zatrzymujemy się ofocić kościółek i nasze maszyny:



Dalej do Polski, przez Chyżne. W Jabłonkowie tankujemy, spożywamy obiadek i przez przełęcz Krowiarki lecimy do Suchej Beskidzkiej, gdzie się rozdzielamy. Ja lecę do Krakowa, Reindeer ma jeszcze dużo km przed sobą - do Wrocławia.
Podsumowując - tempo jazdy mamy podobne, co dobrze rokuje na kolejne wypady,dodam jeszcze, że mimo nie najlepszego stanu zębatki zdawczej Hanka przejechała trasę bez problemów. Jednak Honda Transalp to stara, dobra, japońska szkoła robienia motocykli z metalu !!










poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Polne szaleństwa czyli pamiętaj, abyś dzień święty święcił

Dzisiejszy wpis traktować będzie o tym, że dzień święty należy święcić - każdy sposób jest dobry - najlepszy w siodle Hani.
W jednym tygodniu mieliśmy dwie okazje do świętowania:
15 sierpnia - Matki Boskiej Zielnej - czyli latanie po Jurze wg przewodnika AŚ 4x4.
Miało być kameralnie góra 4-5 motocykli - skończyło się troszkę inaczej:
1 DRZ-tka, 3 Dominy i 8 Trampków - kameralnie inaczej, ale też zacnie.
Ruszamy z Ogrodzieńca głownie szutrami (troszkę się za nami kurzyło) - oczywiście szutrami legalnymi  (tak przewodnik zeznaje).
W Bobolicach przy nowo wyremontowanym zamku robimy popas kawowy:


Karawana doładowana kofeiną rusza dalej zgodnie z roadbookiem - uwaga przy punkcie 24! koniecznie trzeba jechać inną drogą niż przewiduje to przewodnik, bo można narazić się na nieprzyjemności.


Docieramy koło 13:00 do Olsztyna na rynek - tutaj pada decyzja - lecimy na pustynie siedlecka poszaleć, a potem ognicho i obiadek w formie kiebłaskowej u Mistrusia - tutaj raz jeszcze dziękuję za gościnę.

Powyższe zdjęcia pochodzą z zabiorów Chana ( dziekuję, za możliwość użycia i zapraszam na ich bloga - link po prawej).

Drugie święto to niedziela - świętowałem koło domu - latanko po ściernisku na śniadanko to coś naprawdę miłego - parę fotek zdziełanych przez Młodego:





Resztę zdjęć można zobaczyć tutaj




niedziela, 11 sierpnia 2013

630 km szczęścia

Ostatnio jak wiemy, pogoda nas rozpieszczała, aż za bardzo - temperatura rzędu 4x nie zachęca do ubrania kasku, o kurtce i reszcie nie wspominam....
W tzw międzyczasie Hanka przeszła przegląd - Pan badacz bardzo skrupulatny, ale uwag nie było  - mogę kolejny rok śmigać.
Tak się stało, że wszedłem w posiadanie kuferków made by Randal - szkopuł taki, że leżą w Żyrardowie razem ze stelażem......
Swój stelaż zamieniłem na bilety NBP - dołożyłem parę kolejnych biletów - zestaw mój :)

Niedziela 4:45 budzik drze "ryja". Wynurzam się spod kołdry i hop w ciuchy, ogień na tłoki kierunek północ.
Po drodze przekonałem się jak mokra jest mgła - "przelało" mi kurtkę, ale refleksy w czasie wschodu Słońca wynagradzały wszystko.
W Radomiu na Maku spożywam kawusię i lecę dalej.
Na 9:30 jestem na miejscu - godzinka montażu i ruszam do domu. Po drodze kanapeczki, nad rzeką i pipidówami lecę na Kraków.
Hania już stoi ubrana - zdjęcia dorzucę za tydzień - jak wyprostuje stelaż (to jeszcze zasługa poprzedniego właściciela).
Kolejna niedziela w siodle - pękło 630 km - przejechane na kostkach  i nie ogłuchłem - czyli jest OK :)