niedziela, 30 sierpnia 2015

Wakacyjna wyprawa - dzień trzeci - Kłajpeda, Kuldiga, Irbene, płw. Kolka

07.08.2015

Poranek budzi nas mgłą - ot takie urozmaicenie od lampy dni wcześniejszych.
Bierzemy się za gotowanie wody na obowiązkową poranną kawę (bez tego chodzę jak zombie). Do stołu dosiada się nasz sąsiad z pola - młody Niemiec do na dwóch kołach, ale pędzonych nogami jedzie dookoła Bałtyku.
Sympatycznie pogadaliśmy, cosik o Polsce doradziliśmy i ruszyliśmy każdy w swoją stronę, on na S, my na N.

Po paru kilometrach zjeżdżamy na stację Orlenu, co prawda, nie tankować, ale się doubierać (tzn ja musiałem bluzę na zbroję narzucić, bo we mgle potrafiło pizgać chłodkiem).

Przekraczamy granicę z Łotwą, fotki nie będzie to nie zatrzymywaliśmy się ze względu na bardzo duże stężenie służb mundurowych - natomiast dosłownie parę metrów dalej dajemy w lewo kierując się na Nidę (pierwsza wiocha na Łotwie, w której dokładnie nic nie ma, ale chcieliśmy owe nic zobaczyć).
Przy zakazie wjazdu na wydmy zostawiamy motongi i idziemy na plażę:



Drogą A11 (aż mnie trzepie jak sobie przypomnę) jedziemy (przepraszam za nadużycie literackie) - bardziej stoimy na wahadłach - po 11. przestałem liczyć  - tracimy jakieś 2 godziny (na 40 km) w drodze do Lipawy, a dokładnie do Karaost.



 Jest to dzielnica miasta, która dawniej była rosyjską bazą marynarki. W tej dzielnicy znajduje się hostel w więzieniu, ale to nas nie interesuje, my jedziemy do fortu, który jest już częściowy pochłonięty przez morze.







Ogólnie bardzo ciekawy klimat, wart spacerku, a nawet myślę, że spokojnie można się tam zakamuflować na kimanie - ale nie koło południa  :p

Droga czeka, więc odpalamy maszyny i pędzimy do Kuldigi z najszerszym wodospadem w Europie. Po drodze zaliczamy nasz jedyny kontakt, ze służbami mundurowymi - tzn ja podjeżdżam do policmajstra na DL-u zapytać, czy gdzieś tu w okolicy jakaś stacja benzynowa jest - na szczęście była 2 km dalej.

Sam wodospad natomiast z mostu wyglądu tak:



Ładny, ale jakoś mnie nie urzekł...może przez temperaturą, która nie sprzyjała poruszaniu się w motociuchach.

Wracamy nad morze - kolejny punkt wycieczki znajduje się po drodze na Kolkę. Chcemy zobaczyć największy w tej części Europy radar astronomiczny - dawniej wykorzystywany przez wojsko ZSRR.



Czasza ma 35 metrów średnicy i naprawdę robi wrażenie - niestety zwiedzać obecnie nie można, bo jest w remoncie - ale nie przeszdza to zrobić ładną fotę z motocyklami:



Do obsługi radaru zbudowane zostało miasto Irbene - obecnie opuszczone:



Dalej droga wiedzie na północ - na Kolkę... Zajeżdżamy na parking, pamiątkowa fota przy charakterystycznej rzeźbie:



i idziemy zdobyć ten najbardziej północny punkt półwyspu - oczywiście w ciuchach moto nie rzucamy się w oczy  :D





Po zaliczeniu wieży do obserwacji ornitologicznych decydujemy, że na dziś wystarczy i jak będzie kamp to zjeżdżamy...następuje to po jakiś max 2 km (kordy: 57.748695, 22.595077). Przy wjeździe poznajemy motocyklistę na intruderze 1800 z Rumunii, z którym przegadaliśmy cały wieczór - niesamowicie pozytywny człowiek. Według mnie właśnie po to się jeździ, żeby spotykać takich ludzi na swojej drodze.



Zupełnie nie przeszkadzało nam, że jeździmy na innych sprzętach (żona Geogra jeździ na DRZcie - a obcenie to zajmuje się ich córeczką - więc kumał klimat offu, choć jak sam stwierdził to mu nie leży).

Osuszyliśmy parę piwek, upiliśmy troszkę wiśniówki z domieszką truskawek (bardzo fajne połączanie) z zasobów Geogra - następnie koło 22 poszliśmy znów na koniec półwyspu na zachód słońca:





Jeszcze trochę poczekaliśmy do zmroku i udaliśmy się wszyscy na w pełni zasłużony odpoczynek.



Darmowa porada warta 2 euro przy 2 moto - jak zamierzacie tak jak my spać na półwyspie, to od razu na kamp trzeba jechać, a nie płacić za wjazd na parking z rzeźbą.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Wakacyjna wyprawa - dzień drugi - Półkoty - Kłajpeda

[b]06.08.2015[/b]

Rano, skoro świt, tak koło 9:00 ruszamy. Pierwsze na Sejny:



Dalej kierujemy się na Wiżajny po drodze zaliczając wieże widokową wybudowaną oczywiście za kasę z Unii (z jednej strony fajna sprawa, ale z drugiej mam mocno mieszane uczucia, bo moim skromnym zdaniem można pieniądze lepiej wydać, np. na parę obiadów dla dzieciaków w szkole) - chociaż widoczki z niej naprawdę ładne były:





W samych Wiżajnach się lekko machnąłem, jak o zjazdy chodzi i zamiast na granice pojechaliśmy na pętelkę dookoła jeziora - w sumie też ładnie było, ale nie o to nam chodziło  :P
Po poprawieniu danych w mojej analogowej nawigacji (czytaj zmieniłem mapę w tankbagu) i już bez błędów dojechaliśmy do linii zmiany czasu, a przy okazji granicy Polski:



Od tego momentu zaczyna się jazda po właściwych drogach..... szuterki czekają:



Jakieś 20 km później wpadamy na asfalt, który będzie nam niestety towarzyszyć nam do końca dnia....z małymi wyjątkami.
W Jurburgu chciałem zjechać nad Niemen i prawie się udało - trafiamy na jakąś boczną odnogę, gdzie w cieniu uzupełniamy płyny, robię fotę i pada mój aparat - tzn nie reaguje na żadne przyciski nawet off - nie fajnie na początku tripa, ale taki lajf - w końcu lepiej, że aparat, a nie moto.



Dalej jedziemy trzymając się drogi 141. Gdzieś tam tankujemy i pada hasło - przy pierwszej okazji zatrzymujemy się na żarełko - tak się składa, że pierwszy natrafiony przez nas lokal miał piękną nazwę "Syty Wilk" - to się przekonamy za chwilę czy syty będzie :D



Na talerzu wylądowało danie figurujące w karcie jako "Wilczy kęs" - polecam, tak samo jak ową knajpkę :


Młody zamówił "kiev kotlet"- który skwitował słowami....a to zwykły "dewolaj, ale dobry"

Posileni, dla odmiany drogą 141  jedziemy do Kłajpedy (piękna, pusta, szeroka i w znacznej mierze prze las). Przed samym miastem 2 pas i korek - widzę, że niektórzy tną poboczem i potem gdzieś w szuter jadą, a że dużo asfaltu było ostatnio, robimy to samo - decyzja bardzo dobra była i dużo szybciej wjeżdżamy na rondo, będące prowodyrem korka - to że z innej strony tu już detal.

W nawigacji wrzucamy pierwsze pole namiotowe, które jest "nad morzem". Dojeżdżamy - standard mocno mi się nie podoba...za wysoki (jakieś naklejki ADAC czy inszych organizacji kamperowych zrzeszających emerytowanych ss-manów etc) i do morza za daleko, ale rozmawiam, z nadętą młodą babą na recepcji (taka w typie wrednej Niemki) - pada cena 20 euro. Dyskretnie wycofujemy się zadając pytanie, czy jest to jakiś inny kamp bliżej morza (z tego to koło kilometra był). "Helga" podaje kierunek więc spadamy.

Sympatyczną drogą wzdłuż Bałtyku (który jest zasłonięty przez las, ale to detal), jedziemy jakieś 6-7 km na północ. Jest znak pola namiotowego, dajemy w prawo (dla zainteresowanych kordy: N 55.798348, E 21.079814) - witają nas parasole Tymbarka - mnie się już podoba, Młody kręci nosem....

Idę do recepcji/baru zrobić zwiad cenowy - 10 euro za wszystko, sympatyczne barmanki i szefowa co w ludzkim języku mówią, dobrze zaopatrzony bar - decyzja zostajemy.

Pojawia się gość, taki co pilnuje porządku na polu, pierwsze pytanie z jego strony:
- gawari pa ruski?
- gawari plocho, ale poniemaju - odpowiadam zgodnie z prawdą
- a to wsio charaszo - zarzuca z uśmiechem i idziemy szukać miejsca na namiot i motongi.

Musieliśmy przejechać przez środek placu zabaw, siejąc popłoch wśród dzieci  :D

Rozstawiamy namiot,



kąpiel i idziemy spacerkiem nad morze:



gdzie Młody zaczyna się wyżywać artystycznie/fotograficznie:






Ja wracam z plaży Młody twardo twierdzi, że do zachodu czeka, no coż ambitna bestia. Wróciłem na kamp, rozsiadłem się w wygodnym fotelu z duża ilością gąbki, tak, że zadek mógł odpocząć i zaczynam degustację, tego co z kija leją.

Po pierwszym osuszonym kufelku widzę brata przy namiocie, a słońce wysoko (nieźle mnie trzepło to piwo :p ). Zrezygnował z ambitnych planów fotografowania zachodu i też zabrał się za uzupełnianie elektrolitów.



Jak na powyższym zdjęciu widać, druga od lewej jest "gira" - Młody stwierdził, że musi się tego napić bo tak fajnie nazywające się piwo będzie dobre....na stole lądują dwa kufelki - mój pszeniczniak, i gira Młodego. Pierwszy łyk i widzę, że coś jest nie tak. Spróbuj pada hasło...próbuję no taki dziwny porter, ale chwilę później przychodzi olśnienie - to nie piwo tylko kwas chlebowy (co potwierdziła sympatyczna kelnerka). Nie ma co, ostro brat zaczął wieczór....

Po trzecim moim kufelku stwierdzam pass - jutro jeździć trzeba, Młody zamawia ostanie dla siebie, ale chyba źle zamówił bo znów 2 kufle na stole wylądowały - jak mus to mus :zdrufko: osuszyłem i czwarty kufel, potem już tylko spacer do namiotu na kimancję.

środa, 26 sierpnia 2015

Wakacyjna wyprawa - dzień pierwszy - przez Polskę

Mieliśmy wystartować, 4.08 zaraz po pracy, ale dzień wcześniej okazało się, że z grubsza znajdujemy się w czarnej  du...ie  i te parę godzin to będzie tak idealnie, żeby się spakować, zrobić jakieś zakupy etc.

05.08.2015

Chwilę przed piątą raną zatrzaskuję bramę garażowa i ruszam po Młodszego. Pól godziny później wyjeżdżamy z Bielska mijając sznur samochodów ludzi jadących na pierwszą zamianę - my w drugą stronę po przygodę.

Pierwsza przerwa w Olkuszu - pochłaniamy po zapiekance, kawusi i szukamy mojego światła stopu - okazało się, że jak grzane manety montowałem odpiął mi się kabelek - pierwszy wniosek z wyjazdu - sprawdź wszystko jak zanim ruszysz w trasę nawet jak jesteś pewien, że jest ok.




Dalej tylko czeszemy km po "trzycyfrówkach" - jedyny wyjątek to kawałek jazdy "50".

Po drodze zgadujemy się z  Reindeer-em z TCP  i umawiamy się na polu namiotowym "Słoneczny Stok" w Półkotach (miejscówka godna polecenia), który akurat wraca z kierunku, gdzie my jedziemy.

Pierwsze co robimy po rozbiciu namiotu to rzut rozgrzanych zwłok po ponad 700 km do jeziorka, coby usunąć smrodek (chociaż z perspektywy czasu to jeszcze ładnie pachnieliśmy ) i wyrównać bilans termiczny, a później były wieczorne rozmowy przy ognisku, nachmielanie organizmu, kiełba na kolację....tak już poczuliśmy, że jesteśmy w drodze.



Kolo 23 gasimy ognicho i idziemy spać... jutro opuszczamy Polskę.

wtorek, 25 sierpnia 2015

Litwa, Łotwa i kawałek Polski - wstęp do relacji z wakacyjnego wyjazdu

Zanim przejdziemy do sedna, czyli relacji z wyjazdu parę słów wstępu, czemu pojechaliśmy, tam a nie gdzie indziej....
 
 Plan na ten rok to wyjazd do Albanii, coby bunkry pooglądać...no dobra jakieś inne atrakcje też miały być, ale.....wracamy z Młodym z wypadu w Niski i Biesy, o czym możecie przeczytać w lipcowych postach. W Czarnym Dunajcu tankujemy motongi, a ze słoneczka wtedy nie brakowało, pan Celcjusz też wysoko był to wywiązał się oto taki dialog:
 
 - Jak w tej Albanii ma być tak gorąco przez cały czas to pier$$$ nie jadę tam - za własną kasę się męczyć
- No, masz racje....
- Jedźmy na północ tam powinno być chłodniej - ot taka Litwa, Łotwa i Estonia....
 
 W taki sposób mając już przygotowany plan na Bałkany zdecydowaliśmy się pojechać ostatecznie na Litwę, Łotwę i kawałek polskiej ściany wschodniej zaliczyć.
 
 Na zachętę, abyście tutaj zaglądali parę obrazków:
 

 

 



 
 CDN i to niebawem....

Jako mały ps. dodam, żeby nie liczyć na zdjęcia z miast, wielu zabytków etc....byliśmy tam po to aby rozkoszować się pyłem między zębami z lokalnych szutrówek wypłukiwanym lokalnym napitkiem chmielowym.