Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodszy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodszy. Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 listopada 2015

Wyprawa wakacyjna - dzień jedenasty i dwunasty - wracamy do domu

15.08.2015

Pobudka, a że nie ViRowialiśmy ostro, więc nie było źle.
Próbujemy zjeść śniadanie, ale ze względu na ponadnormatywne stężenie os  na M^3 powietrza po pierwszej kromce poddajemy się. Pakujemy namiot, parę miśków na pożegnanie, z tymi co do żywych wracali - czy ja już pisałem, że Podlasiaki to fajna ekipa? Jeśli nie, to piszę to teraz, a nawet jak się powtarzam to też nic nie szkodzi.

Jazda przez puszczę Augustowską, poranne przyjemne temperatury spowodowały, że jechałem jak w transie - po prostu- ja i moto to było jedno, macie tak czasem? Nawet zatrzymywać się nie chciało.

No własnie, za brak elementarnej kultury (tzn łapę w górę podniosłem, ale się nie zatrzymałem/liśmy) przepraszamy ekipę co na ViR jechała (ta co z Mygosią była - bo chwilę później dostałem sms'a prawie z pogróżkami ;) )

W Dąbrowie Białostockiej karmimy motocykle, i dalej w stronę granicy, na szutry.

Gdzieś na po drodze, w cieniu drzew kończymy nasze śniadanie:



i dalej rozkoszujemy się jazdą.
Kolejny punktu postojowy - Kruszyniany:




Mieliśmy tam obiad jeść, ale było chwilę do południa, więc za wczesnie. Suniemy wzdłuż granicy, mijamy Bobrowniki (górą).
W Michałowie pod cerkwią narada bojwowa, co robimy - oczywiście poza faktem, że jedziemy.

Decyzja - obijamy od granicy i dajemy do Warki na kamping - to była bardzo zła decyzja, o czym za chwilę.

Droga była nudna, więc nic nie pisze na jej temat - kamp w Warce, miejsce, które kiedyś stało na wysokim poziomie, było muzeum karawaningu, było spokojnie.... na pozór dalej tak jest, ale pozory mylą.

Poszedłem na recepcje, cena ok, miła gadaka, no to skoro miejsce przeze mnie nie raz sprawdzone zostajemy - kąpiel (sanitariatów jeszcze nie zepsuli),  żarcie w restauracji też spoko, ale armagedon przyszedł po 22.

Okazało się, że ten pier.....ośrodek nie uznaje ciszy nocnej, bo sami organizują koncerty kapel disco-polo (co piątek i sobotę) - na nasze nieszczęście była sobota - na które przyjeżdżają ludzie z okolic, w tym stolicy, na wsiowe potańcówki (wiejskie są na poziomie)...
Koło 2 w nocy nie wytrzymałem i poszedłem do ciecie pogadać - rozmowa naprawdę była na poziomie, przyznał, że recepcja robi ludzi w uja (bo jest regulamin, gdzie pisze, że nie ma ciszy, ale poinformować o tym to nie łaska). W skrócie - nie jeździjcie tam no chyba, że lubicie napieda...ce discopolo do 3 nad ranem - gdybym wiedział to co wiem dziś pewnie spokojnie nad Pilicą byśmy kimali gdzieś na dziko.
Kamp, który należy omijać (na pewno w weekendy) jest tu - 51.779258, 21.188679.

16.08.2015

Rano, wkurw...., nie wyspani uskuteczniamy szybie pakowanie bo piękna chmura szła...
Po spojrzeniu na http://www.radareu.cz, widziałem, że nie ma opcji - zleje na nas.

Pierwsze krople spadły już pod Białogrzegami - na przystanek pks-u pogodzeni z losem jemy śniadanie, ubieramy przeciwdeszczówki i jedziemy do domu.

To co było dalej można określić jaki rzeź. Zalane drogi (w jednym miasteczku przed Końskim wody miałem po pół koła z przodu - skąd pewność, a no musiałem się na lewoskręcie zatrzymać, więc i butom się dostało), ulewa taka, że widoczność 200 metrów to był sukces (oczywiście żadnego miejsce do zatrzymania się) i tego typu przyjemności - o zefirku łamiącym gałęzie nie wspominam.

W okolicy Szczekocin przestało padać, tylko wiatr został.

Przedostatni postój wypadł w Olkuszu, żeby moto nakarmić, sami też jakąś zapiekankę wciągnęliśmy, kawa i strzała....w kolejne oberwanie chmury.

W Trzebini rozbiliśmy ostatni postój, część rodziny stąd pochodzi i akurat parę dni wcześniej była rocznica śmierci naszego dziadka...chcieliśmy zapalić świeczkę, ale delikatnie mówiąc warunki meteo nie sprzyjały - mam nadzieję nam, że wybaczy ten detal.

Godzinkę później zajeżdżamy do Międzyrzecza, żółwik z Młodym i ja do domu pędzę, gdzie kwadrans później finalnie kończymy wyjazd.


niedziela, 10 maja 2015

Słowackie deszcze

Sobota 9 maja godzina przed 12, pomyślałem że można by się gdzieś wybrać, pogoda nie była jakaś zbyt dobra, jednak nie chcąc siedzieć w domu postanowiłem odwiedzić na chwilkę Słowację.
Plan był taki aby wybrać się odwiedzić małą fatrę - nie udało się ale o tym potem :P
Standardowo udałem się do Wisły trasą przez Górki Wielkie ( bo przecież nie będę dwu pasem jeździł :D ) z Wisły na Kubalonkę i tu pierwszy zonk - zaczyna kropić, ale mówię tak "jadę, zobaczymy co będzie dalej". Tak jadąc i obserwując chmury przybywam do Rajczy gdzie miałem 2 opcje - pakować się w pewny deszcz w okolicach Żywca lub przeczekać gdzieś i może pojechać dalej - wybrałem opcję nr. 2 Moim schronieniem przed deszczem stała sie opuszczona knajpa na granicy PL-SK.



Najczarniejsza chmura przeszła z dość dużą ilością deszczu więc postanowiłem ruszyć na spokojnie, bo po mokrym. Lekko się ochłodziło więc myślę włączę manetki, nagle motocykl gaśnie (tak jakby paliwo przestało dopływać) myślę sobie no ładnie. Szukam, dzwonię do wilqa - mówi żeby  poprawić wężyk od kranika, robię to ale motocykl dalej nie odpala ehh lekka panika ? Patrzę a tu przypadkowo wyłączyłem zapłon włączając manetki, nie wiem czy to przez ustawianie kierownicy, czy przez ostatnią glebę ale jakoś się przestawiło. Załączam zapłon, Hanka odpala bez żadnych problemów i lecę dalej. Niestety doganiam czarną chmurę i jadę w dość srogim deszczu, staję więc na przydrożnym przystanku w środku lasu (spełniał on również rolę miejscowego kasza na śmieci)



Deszcz ustaje, więc jadę dalej, ale cały czas ścigam czarną chmurę, podejmuję decyzję "nie dziś, nie teraz, jeszcze tu wrócę..." Obracam się o 180 stopni i widzę że w drugą stronę nie będzie tak źle.
Ustalam cel alternatywny - jezioro Orawskie (Oravská priehrada). W okolicach Namestowa znów zaczyna padać, ale nie odpuszczę bez foty przy jeziorze (zresztą bardzo ładnym). Jadę szukając fajniej miejscówki i wreszcze trafiam na mały taras widokowy przy samej zaporze i w tym momencie nagle przestaje padać - to znak że to to miejsce, a więc cykam foty.





Tysiące muszek które nie były jakoś specjalnie groźne  kłębiły się w "chmurach" a że było tam bardzo cicho usłyszeć można było jak jezioro bzyczy ( nie mylić z bzykaniem)