Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mitas. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mitas. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 10 maja 2015

Piaskowy 3 maja czyli wizytacja u KJU

Może najpierw się przedstawię bo od teraz nie tylko wilqu będzie prowadził tego bloga. Mam na imię Marcin ale Młody to lepsze określenie :) tak się złożyło ze jestem bratem wilqa. Od listopada posiadam prawko kat. A oraz trampka znanego z tego bloga a więc starą, dobrą Hanię. Dobrze nie przedłużając witam i zapraszam :)
Od dłuższego czasu zastanawialiśmy się gdzie by tu pojechać w weekend majowy (w planach były Bieszczady, opolskie lub dolny śląsk), pogoda jednak nie rozpieszczała. W rozmowie telefonicznej wilqa z kolegą z forum TCP (KJU) zapraszał on na kawkę gdyby wyżej wymienione plany się nie udały. Wreszcie 3 maj przywitał nas ładną pogodą która zachęcała do jakiegoś wypadu. Postanowiliśmy skorzystać z zaproszenia i wybraliśmy się w stronę Olkusza.
Szybkie tankowanie na pobliskiej stacji i w zasadzie równie szybki przelot do Olkusza.
Po dojechaniu na miejsce zostaliśmy ugoszczeni pyszną kawką ( która postawiła mnie na nogi) i ciastkami równie dobrymi. (dziękujemy Renia :) )
W rozmowie okazało się że KJU nie ma zbyt wiele czasu na jazdy, ale poprowadzi nas kawałek przez okoliczne piaski... i się zaczęło :D
Najpierw niewinna drużka z drobnych kamyczków przerodziła się w piaskową drogę z korzeniami. Może na bardziej doświadczonych motooperatorów nie zrobiłoby to wrażenia ale dla mnie to był pierwszy kontakt z piaskiem na motocyklu. Co ciekawe, dla mnie obyło się to bez żadnej gleby (do czasu)... Wilqu leżał ze 3 razy jednak oponka w afryce nie wyrabiała za bardzo. W pewnym momencie wpadliśmy na leśną autostradę - widok nieziemski w środku lasu droga z bardzo drobnych kamyczków szerokości ok 10 m. Wyjechaliśmy na asfalt po czym po chwili stanęliśmy obok piaskowej hałdy na którą również nie omieszkaliśmy wjechać. Piękny widok zmusił nas do chwilowego postoju.
autor na piaskowej hałdzie :P
KJU pokazał w oddali górkę o jakże ładnej nazwie "Piekiełko" ciekawe czemu ? Po czym dodał (do wilqa) :
- to zobaczymy czy ta twoja afryka jest taka terenowa :)
Nie pozostało nam nic innego ażeby to sprawdzić. Dotarliśmy i zdobyliśmy szczyt co zostało skomentowane:
- ...jednak jest terenowa 
Na szczycie zastaliśmy rowerzystę który przyjechał posiedzieć trochę w spokoju - no cóż nie za bardzo mu się to udało, ale nie był źle nastawiony także nie robił problemu.


Porozmawialiśmy trochę, KJU jednak trochę zaczął się spieszyć a więc postanowiliśmy że my ruszymy własną droga a KJU wróci swoją. 
Po pożegnaniu się z rowerzystą ruszyliśmy w dół. Jak wiadomo prościej wyjechać niż zjechać ( po doświadczeniach rowerowych gdzie jest odwrotna zasadza, ja o tym nie wiedziałem) 
Śliski korzeń, trochę paniki i moto leży o mało nie wykęcając mi kolana. Na szczęście obyło się bez strat w ludziach, ze sprzętu ucierpiał nowo założony voltomierz oraz nabyłem swoją pierwszą motocyklową rysę :D
         
  Po dojechaniu w dół KJU pojechał w stronę domu a my w sumie też, jednak Trzebinię ( bo tam w zasadzie wychował się wilqu a ja sobie raczkowałem :D ) opuściliśmy jakiś czas temu więc w pewnym rodzaju był to powrót do wspomnień. Tereny wokół naszego "starego" domu też niczego sobie na lekki offik, także swoje przejechaliśmy.
Krótka przerwa na uzupełnienie płynów i podjęliśmy decyzję że zawitamy jeszcze do Czernej ( też jest to miejsce z dużą ilością wspomnień ale nie ważne :P )

Po dojechaniu na miejsce postanowiliśmy powrót do Bielska zachaczając jeszcze o zamek w Tentycznku. Po drodze z afryki wypadł przekaźnik pompy paliwa, na szczęście go znaleźliśmy.



Przy zamku ostatnie foto i powrót do Bielska na spokojnie i bez przygód. Zrobiliśmy w sumie nie wiele, bo ok. 200 km. Ale za to bardzo przyjemnych kilometrów.
Poniżej klip zmontowany przeze mnie - zapraszam :

środa, 28 maja 2014

Nie ma lipy - czyli wyjazd z faulstartem na zlot TCP w Lipie

Poniedziałek rano, kręcioł totalny, koło południa ruszam wg planu do Zielonej Góry, potem miało być nasze Bałtyckie Morze i finał w postaci zlotu Transalp Club Polska w Lipe.

Spakowany, uhahany załatwiam ostatnie sprawy w Bielsku, tankowanie i ruszamy w kierunku na Gliwice tzw "Wiślanką".
Spokojne tempo 80 - 90 - w pewnym momencie jakaś zła siła chce mi wyrwać kierownicę z rąk - zaliczyłem wystrzał dętki w przednim kole. Nie wiem jakim cudem nie było szlifu, udało się - Hania nie zrzuciła mnie z siodła, nie położyła się - po prostu w cholerę szczęścia.
Zjechałem na przystanek autobusowy, usiałem sobie i przez jakieś 5 minut siedziałem w stanie skupienia galaretki - tak mi łapy latały - praktycznie jak pijakowi na głodzie.

Zazdowniłem po assistace i zabrałem się za oglądanie szkód... poleciała tylko dętka (1,5 roczna miszelinka hd)

Załadowaliśmy Hanie na lawetę  -  w ten sposób cały i zdrowy (dzięki Bogu) wróciłem do domu.

Z kołem w ręku pojechałem do kondoniarza, założona została najgrubsza dostępna u "Olka" w sklepie dętka do TA.
Wtorek został zamiast jazdy, był dniem prac ogrodowych...środa rano ruszam po raz drugi na Lipę...po drodze miał do mnie dołączyć się kolega...ale się nie dołączył....i nie wchodźmy w szczegóły ;)
Po kimancji ruszyłem dalej na północ - za Włocławkiem był mały rally serivce - u gości od opon pożyczyłem klucz 30-tke, młotek i pobijak, aby dokręcić łożysko główki ramy.
Dojechałem do Tucholi - tutaj w IT zaopatrzyłem się w materiały propagandowe i ustaliłem z sympatycznymi paniami, gdzie można nad jeziorko zjechać, w celu konsumpcji śniadania.
Trzeba przyznać, że doradziły zacnie:

Pusto, woda, plaża, słoneczko i zadaszona wiata - chcieć czegoś więcej - no raczej nie da się.

Przeglądnąłem mapkę - poczytałem i już wiem jak pojadę na Lipę (do której na krechę mam jakaś godzinkę) - suma summarum dojechałem na 16 czyli po jakiś 6 godzinach :P

Pierwszym punktem zwiedzania była zabawa w archeologa - pojechałem zbadać gródek w Raciążu(y).
Piękne szuterki na legalu - buźka się śmieje - słoneczko świeci - jest bardziej niż OK.
Zostawiam Hanię na parkingu i jakieś 300-400 idę przez las na półwysep.


Na początku półwyspu jest fajna tablica, mapka:


A sam gród wygląda tak:


Przy każdym budynku (a raczej fundamentach) tablica opisująca co to było.

Jako ciekawostkę powiem, że brzeg jeziora i półwyspu stanowi granicę administracyjną miedzy województwami.

Powrót do asfaltu był równie fajny jak dojazd:



Potem wg mapy po lasach dojechałem do Wielkiego Kanału Brdy:


Dalej znów lasami, wśród cudownego zapachu sosnowych lasów dotarłem do Fojutowa, gdzie jest najdłuższy w Polsce akwedukt:



Cały kompleks jest pięknie wyremontowany, a widoki z wieży widokowej, to po prostu bajka.




Po Wielkim Kanale Bry przyszedł czas na zwiedzanie Małego Kanału:


Tutaj też jest kilka akweduktów - mniejszych niż w Fojutowie, ale całość robi niesamowite wrażenie:


Odrobina lansu Hania, pogawędziłem z miejscowym wędkarzem i pojechałem dalej szutrostradami:



Kolejny postój został spowodowany, fajną tablicą z nazwą miejscowości:


Jako, że w czasie spokojnej jazdy człowiek głodny się robi, więc przy jeziorku w ruch poszła kuchenka i był obiadek i kolejna sesja Hanki:


Pojedzony, pięknymi drogami:

Dotarłem do Lipy, gdzie zaczynał się dziać zlot TCP, o czym będzie w części kolejnej.
Na koniec fotka "Lipna":






















piątek, 26 lipca 2013

Roczek z prawkiem kat A

Dokładnie rok temu zdałem egzaminy na kat.A

Czy coś się zmieniło w moim podejściu do jazdy (od 11 lat mam B a od 6 C) - tak!

Po pierwsze inaczej patrze ma motocyklistów (nie mylić z zapieprzającymi bezmózgami zwykle na szlifierkach), zwracam uwagę na to kiedy używam spryskiwaczy (nie fajnie jest dostać płynem po oczach, jak akurat ktoś na światłach "myje" szybę), robię miejsce w korku jak tylko mogę (wcześniej bez bicia przyznaję bywało różnie) i o dziwo od kiedy jeżdżę na moto jeżdżę ogólnie spokojniej - dziwne? może - ale Hani też jeżdżę spokojnie.

Poza tym cieszę, się że zdawałem na starych zasadach :) LwG i bezpieczeństwa dla wszystkich.

Może troszkę powieje"sandałem" i disco - polo, ale co mi tam:


wtorek, 16 lipca 2013

Beskidu Niskiego część druga

Sobotni poranek wita nas w deszczem, nic się nie chce. W łemkowskiej chyży czas płynie zupełnie inaczej, wolniej, leży w łóżkach, rozmawiamy... w tzw międzyczasie napływają informacje o tym ,że nadciąga wsparcie w osobie Bosi-ego - czytaj będzie się działo!

Koło godziny 11 ruszamy - troszkę mży, jak bardziej pada stosujemy technikę chowania się pod drzewami albo jaką wiatą (trzeba przyznać, że idealnie są dopasowane do naszych potrzeb - naet stojaki na kaski mają):


Kierujemy się na Krempną - po drodze przelatujemy - niestety dosłownie - przez drewniany mostek. W moim przypadku tylne koło obute w kostki wyprzedza przód i zaliczam regularny ślizg. Gmole w Hani spisały się na medal - wyrwały dziurę w moście, potem szlifując po asfalcie wskrzeszały piękny snop iskier, porządne spodnie to też ważna rzecz - obyło się prawie bez strat (ale od czego jest power-tape). Przed Krempną, w Polanach zahaczamy cerkiew, obecnie kościół katolicki - zamknięta (ale jesteśmy tu nie ostatni raz).


Dalej jedziemy do Huty Polskiej do kościółka:


W Hucie Krempskiej przejeżdżamy  obok hodowli przepięknych koni:


Wracamy do Krempnej - tankujemy nasz maszyny i dalej jedziemy do Kotań(nia)  - po drodze mijamy nietypową parę młodą:


W Kotaniu sesja  foto przy cerkwi:


Kierunek Radocyna przez opuszczoną wieś Nieznajowa:



Po drodze mamy do przejechania 5 brodów - na szczęście poziom wody jest niski.... na tyle niski, żeby nie umyć sobie kask z błota :) W Radocynie jemy obiadek.



Lecimy na Słowację - tam drogi nie lepsze:




Co nas akurat bardziej cieszy niż martwi - wracamy do Polski i jedziemy na cmentarz z I Wojny Światowej w Ożennej:


Jeśli o takim miejscu jak cmentarz można powiedzieć, że jest piękny to ten na pewno - wieczny odpoczynek w takim miejscu.... 
Kolejne km to słynna droga na Krempną - ta z zawalonym mostkiem - jakoś poszło - ale samemu nie radzę - my we dwóch nawet się "lansujemy":


Wracamy do Krempnej do cerkwi:


oraz nad Zalew:


Jeszcze tylko zakupy na "wieczorne polaków rozmowy" i wracamy do Zawadki, gdzie po niedługim czasie robi się mały zlocik TCP:




Ciąg dalszy nastąpi :)



wtorek, 12 marca 2013

A miało być tak pięknie.....

W życiu tak bywa, planujesz, już pojawiają się szczegóły i wtem - coś idzie nie tak.
W jeden z czerwcowych weekendów w zatoce Kal (nie ma tam  laseczki w "l") odbędzie się zlot Transalp Club Polska, bardzo chciałem wziąć w nim udział - już od czwartku (żeby cały 100% wykorzystać), a wcześniej zrobić sobie trip krajoznawczy po Polsce.
Jak to w życiu bywa - plany się werfikują same - w zlotowym tygodniu będę kwitnąć w Poznaniu na targach - więc przy najlepszych wiatrach (i tak zakładam) na zlocie spędzę sobotę i niedzielę - a później spokojnie wzdłuż wschodniej granicy do Krakowa.
Nie będzie ciągłego marudzenia :) również wczoraj sieć Lild (słynąca z całkiem fajnych taili) zrobiła tydzień motocyklowy. Grzechem byłoby nie skorzystać - wykupiłem więc cały sklepowy zapas tankbagów (był jeden jedyny), oraz nabyłem rękawiczki.
Z domu też przyszły dobre informacje - oponki doszły - więc będzie co weekend robić. Jeszcze czeka mnie upolowanie oleju (przed sezonem zmienić trzeba) i kompletu łyżek do wymiany opon.

sobota, 9 marca 2013

Dzień Kobiet - czyli jak Hania dostała "prezent", a ja zainwestowałem parę złotych w błoto

8 marca - wszyscy wiemy, że nasze Panie trzeba obdarować. Dla mojej Lubej zanabyłem drogą kupna pięknego tulipana i tyle rozpieszczania dam, w końcu Kobietami są codziennie a nie od święta.
A teraz do sedna:
sezon 2013 to drugi (a tak naprawdę pierwszy cały) sezon, kiedy dosiadam 2oo - z założenia chcę go poświęcić na doskonalenie swojej techniki jazdy - głównie miał (za chwilę dowiecie się czemu czas przeszły) to być czas asfaltowej jazdy z lekkimi szuterkami - dlatego oponki Shinko 705 w zupełności miały wystarczyć, ale w zeszłym roku (co na pewno opiszę, w bliżej nie określonym czasie przyszłym) zasmakowałem błota. Ktoś mądry powiedział: "Błoto wciąga". Zgadzam się z tym - raz spróbujesz i ... leżysz w błocie, ale ciągle chcesz jeszcze....
W zeszły weekend pojechałem na małą (pierwsze 100 km) wycieczkę m.in nad Zalwe Łąka i oczywiście wpakowałem się w błoto - z opony zrobił się błotny "slick" więc gleb było kilka - dla przypomnienia Transalp waży prawie 200 kg, więc jest co podnosić - poniżej dowód rzeczowy z wycieczki.



 Ja, jako "rozsądny człowiek" nie będę kupować opon enduro, żeby nie kusiło.....a tu na forum TCP pojawia się ogłoszenie, że oponki Mitas E09 są w dobrej cenie (nie nie kupie opon enduro)....ale jest Dzień Kobiet, więc Hania dostanie nowe butki - tak, zgadliście - opony już idą do mnie, a ja nie mogę się doczekać kiedy je przetestuje w jakimś fajnym błotku.